Najbardziej niezwykle 21 miesięcy mojego życia

czyli ciąża i pierwszy roczek życia mojego synka




W najbliższych dniach moje dziecko skończy roczek. Skłoniło mnie to do przemyśleń i podsumowań.

Mówi się, że po narodzinach dziecka wszystko się zmienia.  Prawda jest jednak taka, że wszystko zmienia się jakieś 9 miesięcy wcześniej, kiedy odkrywamy, że jesteśmy w ciąży. Od tej pory zaczynamy odbierać świat innymi zmysłami. Nagle zaczynamy koncentrować się na rzeczach, nad którymi wcześniej w ogóle nie zastanawialiśmy się.


Moja ciąża nie różniła się wiele od ciąż innych kobiet, choć wszystko, co mnie dotyczyło w czasie jej trwania i co mi wówczas dolegało wywoływało moje zdziwienie. No wiecie, wydawało mi się, że moja ciąża jest wyjątkowa, a tu po zaglądnięciu do lektur czy Internetu, okazywało się, że wszyscy mają tak samo. Ja jednak nie przestawałam się dziwić. Może dlatego, że do tamtej pory uważałam się za indywidualistkę, a nagle stałam się książkową przedstawicielką kobiety ciężarnej. Dziwiła mnie więc nagła niechęć do kawy, ciągłe bieganie do toalety, zawroty głowy....... Jedyne, czego nie doświadczyłam w czasie ciąży, to poranne (ani żadne inne) mdłości. Dzięki Ci Panie Boże za to! I w ogóle jeżeli chodzi o samopoczucie, to fizycznie czułam się bardzo dobrze. Psychicznie -w zależności od etapu ciąży - różnie. Miałam swoje lęki i gorsze nastroje. Całą ciążę wspominam jednak dobrze, co też było i jest dla mnie zadziwiające gdyż wcześniej zawsze ze współczuciem patrzyłam na ciężarne kobiety. Było mi ich żal. Wydawało mi się, że są strasznie biedne, przemęczone, niewyspane i nieszczęśliwe. Wcześniej wydawało mi się, że ciąża to konieczność, którą trzeba jakoś przetrwać. Tymczasem ja - poza tymi pierwszymi trudnymi tygodniami - czułam się świetnie. Co też mnie dziwiło. Dlatego też informacja, że ciąża jest zagrożona spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Jak to? Przecież nic mnie nie boli? - Myślałam sobie. Nie mogłam pogodzić się z tym,że mam siedzieć w domu i nic nie robić. Na szczęście nie trwało to długo i drugi trymestr czyli 4, 5 i 6 miesiąc okazał się dla mnie miesiącem miodowym ciąży (takie określenie  drugiego trymestru znalazłam kiedyś w czasopiśmie i bardzo mi się ono spodobało). Dużo wtedy odpoczywałam, czytałam, dobrze się wysypiałam i czułam się kwitnąco. Lęki i paniczny strach przed porodem zaczął mi na nowo towarzyszyć w trzecim trymestrze. Zawsze bałam się szpitali, lekarzy, igieł, zastrzyków no i porodu, a tu to, co nieuniknione zbliżało się wielkimi krokami. Nie wiem dlaczego, może ze strachu, a może z chęci kontrolowania wszystkiego (choćby pozornego), wcale nie czekałam z niecierpliwością na rozwiązanie. Myślałam sobie wtedy, że właściwie mogłabym być w tej ciąży już zawsze. Byle tylko nie rodzić. Wiedziałam, że w moim brzuchu moje dziecko jest bezpieczne, że nic mu nie grozi. I cudowne było to, że był tylko mój i że nie musiałam się dzielić  nim z resztą świata. Poza tym intuicyjnie czułam, że dopóki noszę mojego dzidzia pod sercem, to mam jeszcze coś do powiedzenia :) Innymi słowy, wiedziałam, że moje rządzenie skończy się z momentem pojawienia się naszego dzidziusia na świecie:)


Lubiłam te nasze chwile, kiedy rozmawiałam ze swoim brzuchem i w ogóle mi nie przeszkadzało, że mój mały rozrabiaka potrafi nieźle mi dokopać. Ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy. I przyszedł ten ostatni miesiąc ciąży. Chyba najtrudniejszy. Już nie było tak zabawnie. Było ciężko. Brzuch przybierał rozmiary latającego balonu, tylko mnie jakoś nie chciało się latać, raczej czułam się ciężka jak słonica. Puchły nogi, trzeba było zrezygnować z butów na obcasie, wszystkie ubrania zrobiły się za ciasne, a ja z każdym dniem robiłam się coraz cięższa i ospała. Nawet na spacery nie bardzo chciało mi się już wychodzić, zresztą było na chodnikach ślisko i niebezpiecznie. Nastrój też spadał mi na łeb, na szyję. Bałam się porodu i martwiłam się, czy wszystko z naszym dzieckiem będzie dobrze. Aż w końcu przyszedł TEN DZIEŃ.
Urodziłam zdrowego i ślicznego chłopca. Kiedy jako tako oswoiłam się z myślą, że jestem mamą, przyszły chwile radości i szczęścia. Myślałam, że pęknę z dumy, że oto ja taka panikara, dałam radę!


Pobyt w szpitalu, to dla mnie trudne doświadczenie, ale miałam wspaniałą opiekę. I choć z jednej strony pragnęłam jak najszybciej wrócić do domu, to z drugiej, czułam, że w szpitalu jesteśmy bezpieczni, że tam nie jestem sama z tą małą kruszyną.

Początki macierzyństwa? Trudne. Nie ominą mnie tak zwany baby blues. Na szczęście tak nagle jak przyszedł, tak też i minął. Po prostu, po powrocie do domu przez kilka dni odbierałam życie na dziwnych częstotliwościach, na których były tylko łzy, które nie mogły przestać kapać. I choć w ciąży przeczytałam wiele poradników i zdobyłam ogromna teoretyczną wiedzę o niemowlaczkach i o tym, co czeka świeżo upieczonych rodziców i jak zmieni się ich życie, to jednak uważam, że tak do końca nie można  przygotować się na nadchodzącą zmianę. To po prostu trzeba przejść. Burza hormonów, zmienność nastrojów i fizyczne dochodzenie do siebie po trudach porodu, do tego niewyspanie i towarzyszący nieustanny stres i lęk o dziecko sprawiają, że nie jest się sobą. My na szczęście mieliśmy cudowną położną środowiskową, która bardzo nam pomogła i wiele nas nauczyła  w tych pierwszych tygodniach życia dziecka. Szczęściarze z nas:)


Dziś z perspektywy czasu myślę sobie, że początki nie były takie złe. Choć rok temu oczywiście uważałam inaczej. Ale jednak w tych pierwszych miesiącach dziecko praktycznie cały czas śpi. U mnie synek spał  głównie na rękach, często przystawiany do piersi, bo tak lubił. Tylko wtedy czuł się bezpieczny i uspakajał się. Tak więc byłam i jestem zresztą do dziś uwięziona w domu, ale przez te pierwsze 4 miesiące przeczytałam, z dzieckiem przy piersi kilka książek, w miarę się tez wysypiałam (to znaczy wtedy wydawało mi się, że się nie wysypiam, bo wcześniej znałam tylko noce z niczym nie przerywanym, kilkugodzinnym snem. Nie wiedziałam jeszcze, że nie wysypiać będę się dopiero później) Do prac domowych miałam dużo dystansu. Nie przejmowałam się, jeżeli nie zdążyłam czegoś zrobić. Trochę pomagał mi mąż, a reszta nie miała znaczenia. Byłam mamą i to było najważniejsze.
Schody zaczęły się gdzieś około 6-go miesiąca, kiedy naszemu bobasowi zaczęły iść zęby. W nocy źle sypiał, w dzień był marudny. Ja robiłam się coraz bardziej niewyspana i zmęczona. Do tego doszły nowe obowiązki związane z rozszerzaniem diety malca. No i nie było już mowy by karmiąc dziecko móc choć na chwilę zrelaksować się czy zająć czymś innym. Powód był prosty, wszystko co działo się wokoło interesowało i rozpraszało malca. Oczywiście z czasem jego dzienne drzemki robiły się coraz krótsze. Najbardziej to odczułam kiedy (było to gdzieś około 10-go miesiąca) z dwóch półtoragodzinnych drzemek zrobiła się jedna, a zaraz potem skróciła się ona do godziny. Od tamtego momentu na prawdę na nic nie starcza mi czasu. No może poza blogiem, ale przez to jestem jeszcze bardziej niewyspana:)

 Mówi się, ze pierwszy rok jest najbardziej intensywnym czasem rozwoju dziecka. To prawda, ja jednak powiedziałabym, że ta druga połowa pierwszego roku jest dużo bardziej intensywna. Dużo się dzieje, od momentu jak dziecko zacznie siadać  (u nas było to około 6-go miesiąca) do ukończenia roku, zmiany nadchodzą tak szybko, że doprawdy trudno za nimi nadążyć. Jeszcze na przykład, nie zdążyłam przyzwyczaić się i nacieszyć faktem, że oto nasza kruszynka przekłada zabawki z rączki do rączki czy sam siedzi, a już zaczął gramolić się i próbować wyruszać ze swojego kącika zabaw na podbój reszty świata, czyli mieszkania. Najpierw robił to raczkując tyłem, potem przodem. Najpierw powolutku, niepewnie by "po chwili" zasuwać jak samochodzik. Z dnia na dzień robił się coraz bardziej żywy. Szybko zorientowaliśmy się też, że nasz synek rozumie właściwie wszystko, co się do niego mówi. Potrafi też oprócz pozytywnych emocji okazywać bunt, złość i niezadowolenie. I na swój sposób potrafi się z nami komunikować.

W tym czasie nagrałam mnóstwo filmików i zrobiłam całą masę zdjęć, bo oczywiście każdy sukces bobasa, każdą jego nową umiejętność chciałam utrwalić. Tak więc od momentu gdy leżąc na brzuszku, zaczął podnosić główkę, do dnia dzisiejszego stworzyliśmy pokaźne archiwum. Każde zdjęcie i film ma wyjątkowe znaczenie dla nas, a zdaję sobie sprawę, że z czasem będzie tylko nabierało na wartości. Ale mam również duży dystans do tego. Zdaję sobie po prostu sprawę, że to wszystko jest takie wyjątkowe dla nas jako rodziców, dlatego staram się nie zamęczać reszty świata, opowieściami o naszym dziecku. Po prostu, każde dziecko jest wyjątkowe dla jego rodziców (przynajmniej powinno być) ale dla reszty świata nie koniecznie tak być musi.
Oczywiście patrzeć jak dziecko rośnie i się rozwija, to wielka radość. Ale każda matka przyzna mi rację (jeżeli nie głośno, to po cichu), że codzienność z  malcem nie zawsze jest różowa. Małe dziecko potrafi zmęczyć, czasem doprowadzić do łez, czy na skraj wyczerpania fizycznego. Bolą ręce i plecy, ja nabawiłam się również zapalenia ścięgna kciuka, co do dziś bardzo utrudnia mi codzienne prace. Karmienie piersią, choć to fantastyczne doświadczenie również bywa wyczerpujące, szczególnie, kiedy dziecko domaga się piersi praktycznie przez całą noc. Do tego dochodzi codzienna rutyna, może nie tyle w opiece nad dzieckiem, co w wykonywaniu codziennych prac domowych, których i tak nikt nie zauważa. Ale gdyby jednak ich nie robić, życie domowe wkrótce stałoby się nie do wytrzymania.  No i ta izolacja od świata.... Większość czasu spędza się w domu samotnie z dzieckiem lub na spacerkach czy ewentualnie na spotkaniach z innymi mamami. Tematy rozmów te same. A ty masz wrażenie, że świat pędzi gdzieś obok ciebie. A czasami, że ciebie po prostu już nie ma. Spotkania ze starymi znajomymi mocno ograniczone, bo tobie ciężko wyjść z domu, a oni nie chcą przeszkadzać. Wyjście na zakupy czy do fryzjera? Czasem się zdarza, ale bez szału. Zwykle po godzinie mąż dzwoni z zapytaniem kiedy wracam bo ...(i tu tysiące powodów dla których jestem w domu niezastąpiona). Teraz już wiem, że dopóki dziecko jest małe trzeba się pogodzić z ograniczeniami czasowymi. Trzeba też dać sobie trochę czasu by przestawić się na funkcjonowanie w trybie mama. To nie dzieje się z dnia na dzień. Trzeba nauczyć się nowej rzeczywistości. Wciąż jednak walczę jak lwica o - chociażby - krótkie chwile dla siebie. Uważam, że są one niezbędne każdej kobiecie, dla zachowania zdrowia psychicznego. Po prostu czasami trzeba zatęsknić za domem i dzieckiem. Dobrze, jeżeli w pobliżu są dziadkowie, którzy mogą czasami pomóc, odciążyć. Niestety my z mężem w codziennym życiu skazani jesteśmy tylko na siebie gdyż i jedni i drudzy dziadkowie są daleko.

To, co tu opisałam to oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej emocji i spraw, które dotykają świeżo upieczonych rodziców. Założę się, że każdy mógłby napisać książkę na ten temat. Pisanie w ogóle jest fantastyczną, oczyszczającą terapią. A jeżeli chodzi o książkę, to polecam jedną pt. "Tylko dla mam, poradnik o ciąży" Anny Jankowskiej.


Śmiałam się i płakałam czytając tą niewielką książeczkę. I w ogóle, czułam się jakby ktoś czytał w moich myślach.
Autorka książki - jak sama przyznaje - nie jest ani położną, ani lekarką, tylko zwykłą osobą, która opisuje swoje wzloty i upadki kobiety ciężarnej oraz okres pierwszego roku życia ze swoja córeczką. I muszę przyznać, że robi to rewelacyjnie. Bardzo szczera, bardzo zabawna i wzruszająca lektura. Polecam wszystkim, szczególnie tym, którzy potrzebują złapać dystans do nowej rzeczywistości.
***

Dziś patrzę na swoje dziecko i ogarnia mnie duma. Powiecie typowe dla matek. Tak, ale mnie ogarnia duma nie tylko z powodu mojego dziecka, ale także z faktu, że odważyłam się być mamą. Po roku macierzyństwa czuje się jakbym wspięła się na Mount Everest, a przecież wiem, że to dopiero początek drogi. Pięknej ale i piekielnie trudnej.  Bo bycie mamą to nie tylko przytulanie i całusy. To nie tylko strojenie dziecka w piękne ciuszki. Dla mnie bycie mamą to ogromna odpowiedzialność za drugiego człowieka. I nawet jeśli będę pisała na swoim blogu o macierzyństwie w krzywym zwierciadle, to prawda jest taka, że bardzo serio podchodzę do tej roli.
Pamiętam jak wychodząc ze szpitala marzyłam o tym by ktoś dał nam instrukcję obsługi naszego dziecka. Oczywiście było to nie możliwe. Czułam się wtedy bezradnie,  potrzebowałam czasu by poznać potrzeby mojego dziecka i nauczyć się na nie reagować. Czasem się bałam. Często targały mną wątpliwości, zastanawiałam się czy postępuję właściwie. Ale dziś myślę sobie, że to dobrze, że taka instrukcja nie istnieje. Każdy sam musi nauczyć się rozumieć swoje dziecko i jego potrzeby. Odkrywanie świata na nowo wraz ze swoim dzieckiem jest fantastyczną przygodą i myślę, że jeszcze długo taką pozostanie.



Share this:

JOIN CONVERSATION

2 komentarze:

  1. Opisujesz moje obecne życie:) Moja córeczka ma 10 miesięcy... Miło poczytać, że jest na świecie jeszcze ktoś, kto ma podobne doświadczenia. A jak wygląda życie matki i dziecka w drugim roku życia? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba wszystkie przechodzimy to samo, choć każda przeżywa to na swój sposób. Drugi rok życia też niesie za sobą mnóstwo niespodzianek i dylematów. Pewno wkrótce napiszę coś o tym:) Życzę samych pięknych chwil z córeczką:)

    OdpowiedzUsuń