Dzień z życia kobiety

z brzydką pogodą w tle


Ostatnio miałam wszystkiego dość. Wiecie jak to jest, niby nic złego się nie dzieje a nie odczuwa się żadnej radości gdy wstaje się rano. Niby wiosna już tuż, tuż ale... no właśnie ale... dni wciąż jeszcze krótkie i beznadziejnie szare. Słońca jak na lekarstwo. A właśnie teraz na przedwiośniu człowiek taki spragniony tych ciepłych promieni.

Jestem ogromną fanką słońca i naprawdę lubię upały. Czasem żartuję sobie, że w poprzednim wcieleniu byłam kotem, bo jak one, kocham wygrzewać się na słońcu. A póki co, można wygrzać swoje ciało ale chyba pod kołdrą :(
Poza tym, z powodu braku słońca, skóra potwornie blada, cera szara, wzrok ponury, jak te chmury, co wiszą nad nami.
Niestety pogoda (a właściwie jej brak) ma negatywny wpływ na mój nastrój....

Wstaję rano, odsłaniam zasłony i już wiem, że słońca dzisiaj też nie zobaczę. Wkurzona idę na palcach do łazienki, żeby nie obudzić dziecka, z nadzieją, że uda mi się w spokoju dokonać nie tylko porannej toalety, ale również i zjeść śniadanie.  Niestety dziś mi się to nie udaje, bo zaraz słyszę z pokoju płacz. No cóż, wiem, że wstałam zbyt późno...

Na mój widok synek się rozpromienia. No i przez chwilę mam swoje prywatne słoneczko na niebie:)
Nasze poranne wygłupy i przytulania nie mają końca, przez co nasza poranna toaleta trwa bardzo długo. Ale to najfajniejsza część dnia! A muszę przyznać, że nigdy nie byłam fanką poranków, dopiero moje dziecko to zmieniło:) W końcu jednak pora zawitać do kuchni, śniadanie to - podobno - najważniejszy posiłek dnia.

Niestety, tutaj zaczyna być pod górkę.
 Dziecko wymaga teraz coraz więcej uwagi, poznaje świat, wszystko go interesuje i wszystko musi dotknąć i sprawdzić swoimi rączkami Nie usiądzie ani na chwilę, a to oznacza, że ja też nie usiądę. Codziennie ćwiczę się w robieniu kilku rzeczy na raz. Zerkam na dziecko i przygotowując mu  śniadanko, jednocześnie  próbuje też zrobić sobie coś do zjedzenia. I kiedy uporamy się już ze śniadankiem dla dziecka sama próbuje coś przekąsić. Moje dziecko jednak nie chce słyszeć o siedzeniu w krzesełku ani minuty dłużej, pozwalam wiec mu bawić się i jedną ręką jem kanapkę, a drugą łapię przewracające się dziecko - właśnie jest na etapie robienia pierwszych kroczków. Wodę w czajniku włączam już chyba po raz piąty, ale wciąż nie udało mi się zaparzyć kawy, a gdy wreszcie mi się to udaje, zerkam  na - Boże dzięki! - grzecznie bawiącego się synka, siadam przy stole z nadzieją na wypicie w spokoju napoju Bogów. Ale oczywiście kończy się to wszystko na nadziei, bo już po dwóch łykach mój brzdąc rejestruje fakt, że oto jego mama siedzi sobie i nie wiadomo dlaczego, nie bawi się z nim, szybko dochodzi więc do wniosku, że musi to zmienić. Człapie więc w moją stronę i ciągnie za nogawkę spodni domagając się zabrania na kolana. W tej chwili wiem już, że nie mam szans na dopicie cieplej kawy. Zerkam przez okno, pada kapuśniaczek. Trudno. Decyduję, że idziemy na spacer. Karkołomne przedsięwzięcie biorąc pod uwagę, że moje dziecko nie lubi się ubierać, ale przecież musimy wychodzić, a poza tym mam już dość czterech ścian. 

Założenie mojemu dziecku spodni, dodatkowego kaftanika, czapki, szalika, rękawic i bucików zajmie mi prawdopodobnie więcej  czasu niż sam spacer, ale trudno. Nie poddaję się. I mimo usilnych prób zabawienia czymś mojego dziecka, wygląda na to, że i tak sąsiedzi pomyślą, że odzieram go ze skóry. A ja po raz enty już dziś myślę sobie, dlaczego nie ma ładnej słonecznej pogody? O ile prostsze byłoby nasze wybieranie się na spacer i o ile dłużej mogło by trwać przebywanie na świeżym powietrzu. Marudzenie dziecka sprowadza mnie jednak szybko na ziemię. Uff, prawie gotowe. Teraz w biegu naciągam na siebie  kurtkę, szalik i wychodzimy (gdzie te czasy, kiedy przed wyjściem z domu dokładnie sprawdzałam czy pasują do siebie wszystkie części garderoby, malowałam usta i układałam dokładnie włosy....). Pada deszcz - żadna nowość w ostatnich dniach - ale w końcu od czego mamy folię przeciwdeszczową. Ten spacer to dla mnie chwila oddechu, można zebrać myśli, no i dotlenić się. Ale małemu szybko się nudzi. Wiadomo, w deszczowy dzień niewiele dzieje się na ulicach, a i przez okienko w foli niewiele widać. Zaczyna więc wiercić się i marudzić, pora więc wracać. Kusi mnie jeszcze, żeby wstąpić do sklepu i poszukać inspiracji na wielkanocne dekorowanie mieszkania, ale szybko rezygnuję z tego pomysłu. Z doświadczenia wiedząc, ze to nie jest dobry pomysł.

W domu pora na obiadek, który może zostanie zjedzony ładnie, a może wyląduje na podłodze i na mnie. Nie zrażam się tym jednak i pozwalam synkowi jeść samodzielnie swoimi rączkami. Wiem, że próbując wszystkiego samodzielnie rozwija się i uczy samodzielności, a że nauka bywa czasami bolesna, no cóż...w końcu podłogę da się posprzątać.
 Dziś nawet nie było tak źle. Teraz chwila zabawy dla brzdąca, dla mnie to chwila bacznego obserwowania dziecka, bo - jak już wspominałam - nasz synek próbuje właśnie samodzielnie stawiać pierwsze kroki. To super sprawa, ale niestety często jeszcze kończy się  upadkami i nabiciem sobie guza. A jeżeli brzdąc nie zajmuje się właśnie chodzeniem, to z wielkim namaszczeniem otwiera wszystkie dostępne szuflady i szafki, i z wielkim zamiłowaniem opróżnia ich zawartość, niestety z upodobaniem też wszystko pakuje do buzi.

W końcu  nadchodzi mój ulubiony moment - pora drzemki. Kiedy moje dziecko odpływa w objęcia Morfeusza, ja rzucam się w wir pracy, ponownie próbując robić kilka rzeczy na raz, by w ten sposób nadrobić zaległości z całego dnia. Nagle zdaję sobie sprawę, że niewiele dziś jadłam, o czym mój żołądek głośno mi przypomina. Znów więc jem w biegu (obiecując sobie jednocześnie, że od jutra zacznę lepiej się odżywiać) i w tym samym czasie wstawiam na obiad, rozwieszam pranie i jestem w siódmym niebie jak uda mi się jeszcze - przed pobudką dziecka - zaglądnąć na bloga. A potem znów to samo, pieluchy, karmienie, zabawa, czytanie książeczek, ale również znoszenie złych humorów, tłumaczenie dlaczego tego nie wolno robić i ćwiczenie się w cierpliwości.

Kiedy wraca mąż z pracy schodzę na drugi plan. Syn uwielbia zabawy z tatą, a mąż po całym dniu nieobecności, stęskniony, ma dużo cierpliwości dla syna. Mam więc czas żeby skończyć obiad.
A potem wieczorne rytuały, kąpiel malca, kolacja i układanie dziecka do snu.

Kiedy dziecko zaśnie (czasami, niestety dzieje się to zbyt późno) wreszcie mam chwilę dla siebie, można spokojnie porozmawiać, zerknąć do Internetu i zwyczajnie pokrzątać się po mieszkaniu. Ot, zwykłe odreagowanie dnia. Jestem sową, więc te wieczory zawsze mam długie. Często też to, czego nie zdążyłam zrobić w ciągu dnia, robię teraz. Dziś również, kiedy kładę się spać, jest już dobrze po północy. Wiem, że mniej więcej za godzinę moje dziecko obudzi się na karmienie....

Ale wiecie co? Kocham moje życie i moich mężczyzn. Myślę sobie jest dobrze, jest tyle powodów do radości. Powtarzam sobie każdego dnia:  TODAY IS A GOOD DAY



Share this:

JOIN CONVERSATION

    Blogger Comment

0 komentarze:

Prześlij komentarz